Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Rozdział 29

Drastyczne przemeblowanie

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Następnego dnia niespodziewanie zaczęło lać. Burze przewalały się nad zamkiem aż do wieczora. Bure chmury wisiały nisko. Wydawało się, że z czubka najwyższej wieży można by ich było dotknąć. Wielki Naprawczy Wszystkiego, Konstruktor, Mechanik i Wynalazca siedział w narożnej komnacie w dalekim skrzydle zamku. Zamierzał spędzić ten dzień na uboczu, z dala od wydarzeń zamkowych. Szył ciężką kotarę, która miała zasłonić wszystkie okna w komnacie naraz. Konkretnie 37 okien.  Na dodatek u dołu przyszywał frędzle, które musiał rozmieścić w idealnie równych odstępach. Używał do tego szpilek wbitych w specjalnego jeżyka na szpilki, czyli w niespodziankę, którą zrobiła mu Bajka z masy solnej. Jeżyk miał dziurki, w które trzeba było powkładać szpilki. Wymagało to precyzji, a Wielki Naprawczy lubił zajęcia ćwiczące cierpliwość. Jeżyk ślicznie wyglądał z kolorowymi główkami szpilek. Wielki Naprawczy ustawił maszynę do szycia koło jednego z okien, żeby cokolwiek widzieć, bo w komnacie mimo przedpołudniowej pory było prawie całkiem ciemno. Dzięki temu zauważył lecącą w strugach deszczu postać w pelerynie w militarne wzory maskujące, która opinała jej się na wypchanym plecaku. Mimo peleryny i wzorów maskujących widać było sterczące z plecaka podłużne przedmioty, może listewki. Na nogach postać miała zgniłozielone gumiaki na grubej podeszwie z traktorem.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami. Sceny takie jak ta, Julka pamiętała ze snów z bardzo wczesnego dzieciństwa.

„Wybrała się w taką pogodę” zdziwił się Wielki Naprawczy. „Ciekawe, czym impregnuje skrzydła…”. Naprawczy, który sam nie lubił moknąć, miał na myśli specjalne zabezpieczenie antyzamakalne, kóre stosował budując modele latające. Wpatrując się w okno, zaczął mrugać z niedowierzaniem. Postać nie miała niczego, co by wyglądało na skrzydła.

Lecącą w pelerynie osobą była dobra dusza Mylinka. Unosiła ją sama dobroć. Mylinka leciała wyświadczyć Babu przysługę, i odpowiedziała na jej wezwanie bez wahania, jak to miała w zwyczaju. Mimo pakudnej pogody. Babu czekała na nią, stojąc przy oknie, i dawała znaki naprowadzające. Machała z tajemnego przejścia, prowadzącego z zachodniej części zamku do południowej. Krasnoludki, które zapowiedziały, że tego dnia zaczynają specjalistyczne prace konserwatorskie, zmobilizowały ją do zajęcia się wystrojem zamku. Babu wiedziała, że odważne przemeblowanie połączone z dekorowaniem może powierzyć tylko Mylince. Bezzwłocznie wezwała ją w myślach. Mylinka poczuła, że Babu pilnie potrzebuje jej pomocy i w cudowny sposób pojawiła się w zamku natychmiast.
– Całe szczęście, że mam kaptur z opuszczaną szybką. Łatwiej by było dzisiaj płynąć! – Mylinka zeskoczyła z parapetu i powiesiła pelerynę na opartej  o ścianę halabardzie.
– A skądżeś ty wytrzasnęła coś takiego? – Babu przyglądała się kapturowi z szybką.
– Z demobilu wojskowego. Kombinezon też mam stamtąd. Zresztą plecak i gumiaki też. Wybierz się kiedyś. Naprawdę warto. Zobaczysz!

Na tle ciemnozielonego kombinezonu jednoczęściowego z długim rękawem, wspaniale odcinał się naszyjnik Mylinki z dużych, różnokolorowych krążków farb. Były to zresztą prawdziwe akwarele, których Mylinka używała przy dekorowaniu. Obszerny kombinezon z kieszeniami na narzędzia wyglądał na bardzo wygodny. Dzięki pelerynie, plecak Mylinki i to, co w nim przywiozła, było zupełnie suche. A było tego sporo. Na wszystkie strony sterczały listewki, kleje, papiery we wzory, pędzle, i inne rzeczy, bez których Mylinka nigdzie się nie ruszała. Babu zastanawiała się, skąd w demobilu wojskowym taki niewielki rozmiar. Ale nie przebiła się z pytaniem, bo Mylinka, latając koło niej, cały czas mówiła.
– To co byś chciała, freski? – zapytała, rozglądając się po suficie.
– Może płaskorzeźby… – dodała, macając ścianę.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

– Poczekaj, nie tutaj, zacznijmy od przodu zamku – Babu poprowadziła ją wąskim korytarzykiem. Pokonanie go trwało długo, koło 15 minut, a Mylinka lecąc umilała im czas mówieniem. Lubiła opowiadać. Zrelacjonowała Babu, jak przez pół poprzedniej nocy, piekła ciasta na kiermasz w piekarnikach wszystkich sąsiadów w kamienicy, bo miała tylko jeden własny.
– Nie przeszkadzało im to? – Babu nie mogła wyjść z podziwu dla jej przedsiębiorczości.
– Skąd. Przecież i tak spali! – Mylinka była słynna z niestandardowych rozwiązań zadań, które stawiało przed nią życie.

Pieczeniem zajmowała się tylko w nocy, bo dzień wypełniały jej, między innymi, zajęcia dekoratorskie. Miała dużo różnych zajęć i ciągle ich przybywało, z czego była bardzo zadowolona. Jej pogoda ducha, niespożyta energia i radość, jaką czerpała z przebywania z innymi sprawiały, że Mylinka zawsze miała naokoło siebie dużo ludzi. Co ją cieszyło, i nigdy nie męczyło. Była zrównoważona, i nigdy się na nikogo nie gniewała. Wszyscy zgodnie przyznawali, że nie tylko bardzo atrakcyjnie wygląda, i opowiada fascynujące historie, ale jest przy tym przeurocza.

– Niczym się nie przejmuj. Ja ci tu wszystko tak przemebluję, że własnych komnat nie poznasz – zadeklarowała, podwijając rękawy kombinezonu. – Potem się tylko w tym odnajdziesz, i to wszystko. No i wytłumaczysz innym, że tak ma być. Jakby coś, przyślij ich do mnie.

Do paska miała przytroczone nożyczki, które dyndały na sprężynce, zawsze pod ręką. Babu, słuchając, podziwiała jej śliczne paznokcie u nóg, które pokazały się, kiedy Mylinka zdjęła gumiaki. Każdy był innego koloru, i układały się w tęczę.

W końcu Babu udało się wtrącić w jej opowiadanie:
– Zastanawiałam się, czy cię poznam, bo nie wiedziałam, jaki masz teraz kolor włosów.
– Akurat taka byłam zalatana, że przez parę dni nie zmieniałam – odpowiedziała Mylinka, bezwiednie przeczesując ręką krótkie włosy, w wyjątkowo jak na nią stonowanym i spokojnym zielonkawym odcieniu khaki. – Poza tym, nie wiem, czy lepsze będą pomarańczowe czy niebieskie.
Dotarły do dużej komnaty, na środku której stał podłużny królewski stół i krzesła z wysokimi oparciami. Mieszkańcy zamku nazywali ją jadalnią zapasową.
– Tutaj jemy, kiedy jest brzydka pogoda – powiedziała Babu – albo kiedy nie ma już miejsca przy stołach na zewnątrz.
Mylinka pokiwała głową ze zrozumieniem. Wiedziała, że kuchnia Babu, oprócz stałych mieszkańców zamku, karmi też codziennie wędrowców, turystów, i wszystkich innych potrzebujących. Którzy korzystają też z zamkowych noclegów, czasem przez dłuższy czas. Babu znajdowała zawsze tyle miejsc, ile było potrzeba.
Mylinka unosiła się teraz w górę i w dół przy ścianie, i dotykała jej w różnych miejscach:
– Nie masz grzyba. Myślę, że najlepsze będą freski.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Babu miała zamiar jeszcze się zastanowić, ale Mylinka rozgrzebała już cały plecak i zabrała się do pracy. Od razu pojawił się przy niej Wygrys, który wyczuł możliwość pobrudzenia się w dużym stopniu. Mylinka rozstawiała puszki z gęstym płynem, do których pozwoliła mu wsypywać podane przez siebie proszki. Miał mieszać powoli i uważnie. W tym czasie Mylinka zaczęła myć ściany gąbką. Robota jej nie męczyła. Przy pracy, z zaróżowionymi policzkami, robiła się jeszcze weselsza i piękniejsza.
– Myślę, żebyś mieszał troszeczkę wolniej, bo tymi farbami możesz się pobrudzić na zawsze.
– No i cóż z tego? – mruknął Wygrys lekceważąco. Dla pobrudzenia zawsze był się gotów poświęcić, a nawet znieść ewentualną burę.
Na Mylince jego uwaga nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Umiała obchodzić się z dziećmi, a jej żelazne nerwy sprawiały, że nigdy się na nikogo nie denerwowała. W każdym razie, nie dawała tego po sobie poznać.

Komnata zaczęła się wypełniać. Wieść o przylocie Mylinki rozeszła się szybko. Zaraz za Bajką, Julką i Milką przyszły konie królewskie i teraz wszyscy słuchali dobrej duszy, która pracując ani na chwilę nie przestawała opowiadać przeróżnych historii. Sypała nimi jak z rękawa. Jedna historia jeszcze się nie skończyła, a już wplatała się w nią kolejna. Piękny, duży, mądry i energiczny pies Milki spał spokojnie pod stołem, a zasłuchane koniki zwisały z krzeseł w takich pozycjach, jakie im najbardziej odpowiadały. Mylinka była towarzyska, więc ta sytuacja tylko pomagała jej w pracy. Kiedy skończyła mycie ścian, podleciała pod sufit i rzuciła stamtąd okiem na całą komnatę:
– Wyglądacie bardzo malowniczo. Spróbujcie się nie ruszać.

Nie przestając mówić, zaczęła szkicować węglem postacie wszystkich siedzących na krzesłach, na ścianach za nimi. Po chwili ściany zapełniły się podobiznami siedzących w pokoju. Koniki były zachwycone, ale też zdrętwiałe.
– Czy możemy się już poruszyć? – zapytał żałośnie Kary. – Mrowi mnie pod kopytami.
– Oczywiście – krzyknęła wesoło Mylinka. – Mam nadzieję, że teraz trochę mi pomożecie. Pokolorujcie ze mną szkice.

To podobało im się jeszcze bardziej, zwłaszcza że musieli używać drabin, bo postacie były duże, aż do samego sufitu. Mylinka latała między nimi, czasem coś poprawiając. Ani na chwilę nie przestawała zasypywać ich fascynującymi opowieściami. Kiedy skończyli, przenieśli się do następnej komnaty. Teraz dziewczynki i koniki zabrały się do mycia ścian gąbkami. W miarę postępowania prac, ściany robiły się coraz bardziej szare i jakby brudniejsze. Myli z coraz większym samozaparciem. Mylinka, która latała po całej komnacie, kazała im przerwać pracę:
– Odejdźcie od ściany i popatrzcie.
Kiedy cofnęli się o parę kroków i rzucili okiem na ścianę z większej odległości, zamiast brudnoszarych zacieków zobaczyli wyraźne zarysy koni. Po chwili dalszego mycia mieli przed sobą wielkie malowidło przedstawiające grupę koni w pięknych strojach, między chorągwiami i proporcami. Wpatrywali się w nie bez słowa. Koniki miały poczucie doniosłości chwili. Szary pierwszy zaczął coś szeptać o przodkach. Odkrycie było sensacyjne. Od tego momentu aż do wieczora do komnaty ciągle przychodził ktoś nowy, żeby popatrzeć i pooddychać historią. Kiedy ściana podeschła, Babu zauważyła w rogu napis:

Proszę was, abyście nie podcinali sami
tych korzeni, z których wyrastamy.

– To Jan Pawel II. Homilia na Błoniach… Byłam tam i nigdy tego nie zapomnę – szepnęła do siebie Babu, ale stojąca obok niej Bajka dobrze ją usłyszała.
Wszyscy oprócz Wygrysa zrobili się teraz refleksyjni i w tym nastroju chętnie pomagali Mylince w dalszych działaniach. Czuli, że uczestniczą w ważnych pracach, które na pewno przydadzą się komuś w przyszłosci. Cały zamek nabrał dla nich innego wymiaru. Czuli się podniośle.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Dobra dusza, która przestawiała teraz meble, namówiła ich do pastowania tych fragmentów podłóg, na których zachowały się posadzki. Zapach pasty rozszedł się prawie po całym zamku. Jednym podobało się to bardziej, innym mniej, ale zapach szybko wietrzał, bo w większości okien dalej nie było ani szyb, ani nawet ram.
Mylinka przyczepiła sobie uszytą z bordowego aksamitu broszkę w kształcie pantofelka, którą znalazła przesuwając komodę na nowe miejsce. Przypomniało jej to, jak królowa Awelia opowiadała jej, że coś takiego nazywało się kotylion, i że właśnie kotylion w kształcie pantofelka uszyła sobie na pierwszy bal. Myśl, że znalazła ozdobę zgubioną przez młodziutką Awelię w czasie balu na zamku, była dla niej wzruszająca i ekscytująca. Mylinka na każdym kroku znajdowała zapomniane przedmioty i  wkładała je do kieszeni spodni wiedząc, że dla kogoś będą na pewno cenną pamiątką. Później porozdawała je właściwym osobom. W ten sposób królowa Krystalia odzyskała klucz od szafy, który zostawiła kiedyś w zamku na przechowanie. Klucz zginął, a bez niego szafa stała bezużyteczna od lat. Później, kiedy Krystalia dzięki Mylince odzyskała klucz, znalazła w szafie swoje torebki, torby i kosmetyczki z młodości.  Wszystkie wyszywane drogimi kamieniami. Z radością rozdała je mieszkającym w zamku wędrowcom, którym bardzo się przydały.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Tymczasem deszcz nie przestawał padać. Wczesnym popołudniem do zamku przyszły owieczki. Chciały się upewnić, czy na pewno, jak zwykle, zaraz po deszczu, będzie farbowanie, bo nie mogły się już doczekać. Nie lubiły moknąć, więc chętnie skorzystały z zaproszenia Babu i zostały na trochę. Teraz jeździły po całym zamku na własnych siedzeniach i froterowały podłogi, starając się ich nie zarysować kopytami. Najbardziej podobało im się zjeżdżanie po schodach, ale schody były kamienne, więc Mylinka zaganiała je do komnat, gdzie na resztkach podłóg drewnianych, robiły naprawdę dobrą robotę. Doskonale się przy tym bawiły.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

– Muszę znaleźć baranka Smutnego i zobaczyć, czy już mu lepiej – powiedziała Julka do Milki i po chwili wypatrzyła go w kącie, gdzie siedział smętnie, nie froterując.
– Czy ty się zawsze czymś martwisz? – zapytała sama prawie już płacząc ze współczucia.
– Raczej tak.
– A czy zamiast tego nie mógłbyś zacząć się cieszyć jakimiś innymi rzeczami? – zapytała szczerze Julka, która często się z czegoś naprawdę cieszyła.
– Na przykład z czego? – zapytał zszokowany baranek.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

– Mógłbyś po prostu spróbować pomyśleć o kimś dobrym, kogo znasz albo o czymś wesołym, czego się spodziewasz, na przykład  o farbowaniu. Jakiego odcienia chciałbyś nabrać tym razem?
– Najbardziej chciałbym być takiego koloru jak Wygrys. Nie dość, że ma malinowe futerko, to  jeszcze na nim te śliczne żółte kropki. To jest niesprawiedliwe – zaczął robić podkówkę.
– Nie powinno się nikomu zazdrościć. Może po prostu poproś Babu, żeby Cię tak zafarbowała?
– Na kręconych włosach to nie wyjdzie – westchnął smutny baranek, ale widać było, że wstąpił w niego cień nadziei:
– Poszukam jej – powiedział rozprostowując kopyta.
Julka poszła za nim, wiedząc, że baranek nie zna dobrze zamku. Minęli koniki, które za kanapą znalazły drewnianego konia na biegunach i próbowały nauczyć go jeździć do przodu. Ponieważ po prostym za dobrze mu nie szło i  cały czas wracał do bujania, teraz postanowiły zepchnąć go ze schodów. Robiły to mimo, że Julka już kiedyś w Tudii usiłowała im wytłumaczyć, że taka zabawa źle się kończy.
– Oszaleliście? Przecież się zabije! – Julka chwyciła konia na biegunach za uzdę w ostatnim momencie.
– Chyba nas trochę poniosło – przyznały jej rację koniki i zajęły się pieczęcią królewską z podkową, którą znalazły na podłodze, kiedy Mylinka przestawiła kolejny kufer. Postanowiły założyć pudełko z najważniejszymi rzeczami, których im się już trochę nazbierało.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Idąc ze smutnym barankiem, który zrobił się w międzyczasie całkiem wesoły, Julka zgubiła zupełnie drogę, ale po zapachach poczuła bliskość kuchni królewskiej. Przecudowne aromaty podobne do tych rozchodziły się zawsze, kiedy bawiła się z dziewczynkami przed zamkiem, w okolicy kuchni. Teraz nie chciało jej się wychodzić na trawę, która musiała być zupełnie zamoknięta, chociaż myślała o tym, bo stamtąd znała już dobrze drogę do Babu. W końcu doprowadziła baranka do kuchni którymś z wewnętrznych tajemnych przejść, które krzyżowały się ze sobą i stanowiły tak pogmatwaną sieć, że nie sposób było zapamiętać skąd i dokąd biegły. Wielki Naprawczy usiłował w wolnych chwilach nanieść je na specjalnie w tym celu sporządzony przez siebie plan zamku. Wielki Naprawczy Wszystkiego, Konstruktor, Mechanik i Wynalazca mierzył przy tym długość każdego przejścia, żeby precyzyjnie nanieść je na mapę. W związku z tym był to projekt długoterminowy.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

Przy tylnych drzwiach do kuchni, Julka z barankiem wpadli na Bajkę i Milkę, które też szukały Babu. Wyszły właśnie z innego tajemnego przejścia i patrzyły na Julkę i baranka, nie mniej zaskoczonych od nich samych.
– Też idziecie do Babu? Mam nadzieję, że gotuje znowu tę zupę z Wielkiego Zupnika Królewskiego. Już mi głupio prosić – rozmarzyła się Julka.
– A mnie nie. Jak chcesz to poproszę – odezwała się w półmroku korytarza Milka. – Zalewayę, tak?
– Yhm…
– Przy okazji porozmawiaj o przynajmniej jednym ogórku kiszonym dla mnie i pomidorze dla ciebie – przypomniała jej Bajka.
– Co Babu trzyma w tym schowku? – Julka wskazała na przestrzeń pod schodami zamkniętą trójkątnymi drzwiczkami.
– Próbki różnych rzeczy, które przysyłają jej sprzedawcy. W słoiczkach albo metalowych pudełeczkach ze starodawnymi aniołkami na wieczkach. Bardzo fajne, chcesz sobie pooglądać? – Milka wydawała się znać każdy zakamarek.
– Lepiej zapytajmy Babu – ostrzegła je Bajka. – Wydaje mi się dzisiaj trochę rozdrażniona, chyba się zaziębiła nocą w wieży.
– Nie, ja wiem dlaczego Babu jest chora. Zarządzając kuchnią musi tak dużo mówić, że połyka wszystkie wirki i bakterki, które krążą w powietrzu – powiedział do Milki Wygrys, który lubił wyjaśniać różne zjawiska.
– Tak czy owak, chodźmy do niej, na pewno się ucieszy – Bajka nacisnęła klamkę. Zawsze chętnie odwiedzały kuchnię, jako krainę wielkich tajemnic i mocnych przeżyć.
– Poczekaj! – złapała ją za rękę Julka. – Nie myślałyście o tym, żeby na zawsze zostać na wakacjach? – Pomysł ten przyszedł jej kiedyś do głowy i stawał się coraz intensywniejszy, w miarę jak zbliżał się wrzesień.
– To może nie być takie proste, ale my też bardzo lubimy tu być. Dobrze, że ty też. Pomyślimy o tym. – powiedziała ze zrozumieniem Bajka, wchodząc do kuchni. Równocześnie pomyślała, że dobrze by było skontaktować się w tej sprawie z Biurem Wytłumaczeń. Używały tego określenia z Milką jak szyfru, bo tylko one dwie wiedziały, że chodzi o Mamusię. Julka też o Niej wiedziała, od kiedy Bajka dopuściła ją do tajemnicy.

* * *

W czasie obiadu, podawanego z powodu deszczu w jadalni zapasowej, koniki nie mogły jeść. Cały czas odwracały się do tyłu, żeby oglądać na ścianie swoje własne podobizny, jeszcze nie całkiem wyschnięte. Same je pokolorowały, głownie metodą odbijania pieczątek kopytem i malowania ogonem. Zaraz po obiedzie wszyscy pożegnali się z Mylinką, która odleciała w poczuciu, że dobrze wywiązała się z powierzonego jej zadania. Zamek został przemeblowany w takim stopniu, że wchodząc do każdej komnaty doznawało się szoku. Zmiany wprowadzone przez Mylinkę polegały głównie na wydobyciu na światło dzienne dawnych, zapomnianych elementów wystroju. Tu coś odkurzyła, tam wypolerowała, gdzieś indziej odmalowała na jakiś zaskakujący kolor. Na tyle, na ile mogła, przywracała przedmiotom dawną świetność. Poprzestawiała też prawie wszystkie meble i przy tej okazji znalazła ukryte malowidła na ścianach i kosztowności za meblami. Tego popołudnia nikt nie planował już więcej prac. Nie licząc krasnoludków, które w dalszym ciągu stukały i pukały w skrzydle zachodnim.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

– Widzieliście jak one mocno walą kilofami? – zapytał Jasnoszary w ciemne łaty kiedy wstawali od stołu. Był w dalszym ciągu zafascynowany krasnoludkami.
– Tak – przyznała Babu. – Wyglądają na bardzo silne, ale czy zwróciliście uwagę, że ich stukanie nie jest wcale męczące dla uszu?
– No właśnie, też o tym myślałam! – z podnieceniem przyznała Julka. – Brzmi raczej jak muzyka, niż hałas. Teraz wszyscy wsłuchali się w stuki i przyznali im rację. Wydawało im się, że słuchają muzyki z gigantycznej pozytywki.
Popołudnie zapowiadało się ciekawie. Każdy miał jakieś plany. Owce postanowiły przed pójściem do domu przespać się w stajni, bo w związku z lejącym wciąż deszczem, chciały jak najbardziej odsunąć od siebie powrót.

Milka skontaktowała się z Biurem Wytłumaczeń w paru sprawach, które ją nurtowały, a potem, razem z Julką, wyciągnęły albumy ze zdjęciami:
– Oglądasz z nami? – zapytała Milka siostrę.
– Nie, poprzyszywam guziki z Babu – Bajka była starsza i chciała spędzić trochę czasu na poważnej pracy. To właśnie Babu nauczyła ją przyszywania guzików. Bajka cieszyła się na popołudnie spędzone z Nią sam na sam. W stajni posiedziała już przez chwilę przed południem.
– Czy mogę się pobawić z Sumą? – zapytał Wygrys Milki. Z kufra w Misiowni przyniósł należącą do Milki małą pumę, która umiała dodawać i w ogóle była dobra z matematyki.
– Baw się z kim chcesz, tylko się nie pobrudź i nie zamocz.
– Poczekaj – Milka zwróciła się teraz do Julki, zeskakując z kanapy. – Zanim zaczniemy, muszę tylko jeszcze wziąść tego kota. – Miała na myśli kota, którego wychowywała, kiedy sobie o nim przypomniała, a który w tej chwili spał w rogu komnaty.
Korzystając z tego, Julka zanotowała ołówkiem w rogu albumu coś, co chodziło jej po głowie i czego postanowiła nigdy nie zapomnieć:

Podkopując własne korzenie, podkopujesz samego siebie.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami

– Czy on się nazywa Waltek? – zapytał Milkę Wygrys, który podsłuchał kiedyś jej wychowawczą rozmowę z kotem.
– Tak – odpowiedziała Milka, gramoląc się z powrotem na kanapę. – Waltek, Waltuś – mówiła, drapiąc go za uszami. – Musisz zostać skazany. Oczywiście nie na śmierć, ale dostaniesz mandat za to, że uciekłeś mnie i mojej siostrze.
– Dobrrrrra – mruczał Waltek z zadowoleniem. Bardzo lubił, kiedy Milka go wychowywała. Nie przejmował się tym, co mówiła, ale wysoko sobie cenił jej drapanie. Poza tym, w takich chwilach, przepływało do niego od niej tyle dobrych uczuć, że już od tego samego, poprawiał się nie do poznania.

Zamek z prawdziwego zdarzenia – Marta Kotburska – Zamek z kolorowymi oknami