Rozdział 28
Krasnoludki do cięższych prac renowacyjnych
Kuzynki stały w jednej z komnat przy metrowej szerokości kamiennym parapecie okna bez szyby, ani nawet ramy. Rysowały plany zamku po remoncie. Wiedziały, że coraz więcej mówiło się o konieczności naprawienia tego czy owego. Każda miała swoją koncepcję odnowienia zamku. Milka zastanawiała się na przykład, gdzie by najwygodniej urządzić psiarnię z prawdziwego zdarzenia. Taką, w jakiej jej pies mógłby się czasem bawić, kiedy ona jest naprawdę zajęta.
Konie królewskie też przyniosły swoje bloki i kredki, ale na razie polerowały sobie kopyta. Szary popatrzył na Bajkę i zastrzygł uszami jakby sobie nagle o czymś przypomniał:
– Słyszałem, że umiesz narysować konia. Czy mogłabyś mnie naszkicować? – podał jej swój blok i pisak.
Bajka myślała właśnie o tym, jak namówić dorosłych, żeby komnaty sypialne przenieść bliżej stajni królewskich. Zaczęła machinalnie kręcić zakrętką pisaka. Był to ten, który Szary dostał w sklepie z kredkami od Zuzy, starszej przełożonej młodszego subiekta. Subiekt Mikołaj powiedział wtedy, że jest wyschnięty. Zakrętka w kształcie czapki krasnoludka była miękka i przyjemna w dotyku, więc Bajka, zamiast szkicować, kręciła nią i kręciła. Szary przestępował z kopyta na kopyto. W tym momencie koło uchylonych drzwi komnaty dało się usłyszeć ciche, ale zdecydowane chrząknięcie. Zaraz po nim drugie, trzecie i czwarte.
– Przybywamy na wezwanie – rozległ się ledwo dosłyszalny, męski głos.
Bajka ocknęła się z zamyślenia i razem ze wszystkimi popatrzyła w jego stronę. Koło drzwi stało kilka krasnoludków ubranych w czerwone kubraki. Nogawki spodni miały włożone do wysokich, znoszonych, ale porządnie wyczyszczonych ciemnobrązowych butów. Na brzuchach błyszczały im klamry skórzanych pasów. Czapki też oczywiście miały czerwone. Patrząc na to wszystko Szary przypomniał sobie zachowanie subiekta ze sklepu. Był pewien, że to zakrętka pisaka sprowadziła krasnoludki.
– Ojeja… – pomyślał z przejęciem.
Widząc ogólne zaskoczenie, mówiący w imieniu wszystkich krasnoludek, wystąpił jeszcze bardziej przed kolegów i wyjaśnił:
– Jesteśmy krasnoludki do cięższych prac renowacyjnych. Umiemy robić wszystko. Pracujemy bez wynagrodzenia, dla samej przyjemności. Lubimy pracować i praca, która ma sens, przynosi nam wystarczającą satysfakcję.
– A nie będziecie mieć kłopotu z dojazdem? – zapytała rzeczowo Milka.
– Skądże znowu, mieszkamy u was w ogrodzie. Już od kilkuset lat. Mamy tam pracownię biżuterii z brązu i miedzi. Robimy repliki pierścieni z innych epok, głównie ze starożytności i Średniowiecza. Z tym, że w pracowni siedzimy tylko kiedy nie mamy większych zleceń. Interesują nas duże remonty. Najchętniej walimy z całej siły kilofami.
– Trzeba zapytać Babu! – poderwała się Julka, której od dłuższej chwili nie chciało się już rysować. – Na pewno przydałby jej się ktoś do pomocy.
– Zaczekajcie tutaj – poleciła krasnoludkom Bajka, po czym dziewczynki pobiegły razem z konikami do kuchni zamkowej. Piękny, duży, mądry i łagodny pies Milki obudził się w tym momencie i energicznie ruszył za nią. Wygrys siedział Julce na barana.
Kiedy wpadli do kuchni, po pierwsze napili się napoju królewskiego, zrobionego między innymi z różnych owoców. Dzbanek czekał na nich, jak zawsze, na bocznym stole przy tylnym przedsionku kuchennym. Napój królewski był każdego dnia inny. Babu używała przepisów znalezionych pod schodami.
– Dzisiaj ma nawet bąbelki! – zauważył z uznaniem Wygrys, który na widok napoju zeskoczył z ramion Julki prosto na stół.
– Babu poszła na strych – dowiedziała się Milka od przechodzącej obok kobiety w długiej jasnobeżowej sukni z wielowarstwową spódnicą.
Cała grupa pobiegła szybko do najniższej baszty. Jedynej z drewnianym strychem, idealnym do suszenia prania. Babu często miała tam sprawy do załatwienia. Kiedy wchodziła po schodach, na których było całkiem ciemno nawet w dzień, koniki przybiegały z latarkami, żeby ją postraszyć. Oczywiście, o ile nie były zajęte tak jak dziś. Dzisiaj natomiast zdyszana grupa dopadła strychu i otwarła drzwi, czemu towarzyszył okrzyk Julki:
– Babu, mamy dla ciebie krasnoludki!
– Naprawdę? To świetnie – odpowiedziała Babu myśląc, że się w coś bawią. Stała tyłem do nich, przy podłużnym stole, którego nigdy wcześniej nie zauważyli.
– Ale prawdziwe! Takie, które naprawdę pracują, wszystko chętnie robią, i w ogóle są niesamowite! – dziewczynki zaczęły teraz mówić jedna przez drugą, usiłując uzmysłowić Babu, jak bardzo polepsza się jej sytuacja. Nawet koniki się trochę wtrącały:
– Naprawdę! Na przykład obcinają ludziom paznokcie u nóg specjalną maszyną, którą wożą ze sobą bez problemu, bo ona jeździ na kołach. Oczywiście robią to tylko tym, którzy chcą. I różne inne rzeczy. Nie masz pojęcia!
Babu albo jeszcze im nie dowierzała, albo była za bardzo zaabsorbowana tym, co robiła. Dopiero teraz zwrócili uwagę na górę czegoś lepkiego, w której zanurzała ręce. Lepiła kulki jednakowej wielkości i układała je na długiej, grubej desce leżącej na starych skrzynkach postawionych pionowo. Skrzynki i decha tworzyły coś w rodzaju stołu, długiego jak wąż.
– Czy to będą pluski? – szepnął z nadzieją Wygrys Julce na ucho.
– Nie, to nie jest do jedzenia – odpowiedziała Babu, która nie tylko usłyszała, ale też świetnie zrozumiała, o co mu chodzi.
– To jest masa, z której można zrobić absolutnie wszystko.
– Wszystko, co by się tylko zachciało? – zapytał Wygrys.
– Tak – Babu formowała teraz kulki w ten sposób, że robiły się z nich stożki. – Potem robi się twarde, wcale nie pęka i zachowuje kształt na zawsze.
– I ty masz na to przepis? – zapytała Julka z przejęciem.
– Mam.
– A co teraz robisz? – zapytała Milka.
– Stojaki do proporców.
– Co? – zapytała Bajka.
– Pomyślałam, że gdyby była u nas uczta, na którą goście przyjadą z proporcami, byłyby im potrzebne małe podręczne stojaki do ustawienia za krzesłami.
Domyślili się, że stożki zostaną potem pomalowane. W tej chwili Babu robiła w nich zagłębienia.
– Babu, jaka ty jesteś praktyczna… – powiedziała z podziwem Julka. – Chętnie bym z tobą porobiła te dołki.
– Czy my też możemy coś sobie zrobić?
– Nawet powinniście. Rozrobiłam za dużo masy jak na same stojaki.
– Ja robię niespodziankę dla Wielkiego Naprawczego – Bajka zaczęła lepić natychmiast.
– A ja zabawkę dla mojego psa – powiedziała Milka.
Julka pracowała z Babu nad zagłębieniami w stojakach na proporce. Koniki ustaliły, że zrobią sobie hełmy, a Wygrys miecz i pełną zbroję rycerską.
Babu pokiwała głową z aprobatą i po namyśle zaczęła rozrabiać znacznie więcej masy solnej. Wysypała na dechę wór mąki i wór soli takiej samej wielkości. Zmieszała mąkę z solą i dolała wystarczająco dużo wody, żeby masa zrobiła się taka jak trzeba.
”Ależ to jest łatwe…” pomyślała Julka. ”Babu robi to ot tak sobie, a przecież to jest przepis, który zawsze chciałam zdobyć”. Nie po raz pierwszy przekonała się, że najlepsze i najcenniejsze przepisy są bardzo proste. Bez trudu cały zapamiętała.
Wszyscy pracowali z wypiekami na twarzy. Spieszyli się, bo pamiętali o czekających krasnoludkach. Koniki po prostu szalały. Wzorem Wygrysa też postanowiły sobie zrobić całe zbroje i miecze. A do tego tarcze.
– Zrobisz nam dzisiaj Zalewaję Królewską? – zwracając się do Babu Milka i Bajka zmrużyły oczy w pewien specyficzny sposób.
– Nie, dzisiaj będzie do wyboru kapuśniak albo zupa cytrynowa – Babu potrafiła być stanowcza. – Musicie zostawić te wszystkie rzeczy w spokoju aż stwardnieją, na dzień i noc.
– Nie ma problemu, jakoś wytrzymamy – zadecydowała za wszystkich Milka. Babu pozwoliła im wytrzeć ręce w prześcieradło z grubego płótna, które suszyło się na strychu. Robili to przez dłuższą chwilę ciągnąc każdy w swoją stronę. Po czym zaprowadzili Babu do komnaty, w której krasnoludki zdrzemnęły się czekając na odpowiedź.
* * *
Babu była zadowolona z pojawienia się krasnoludków, chociaż nie dała tego od razu po sobie poznać. Już pierwszego dnia okazało się, że rzeczywiście świetnie znały się na różnych robotach i lubiły pracować. W tej sytuacji remont zamku nie wydawał się już takim problemem, jak wcześniej. Wszyscy nabrali w tym względzie jeszcze więcej optymizmu. Krasnoludki były naprawdę fachowe i miały dużą wiedzę, a także wyczucie w dziedzinie renowacji. Znały stare techniki i rzemiosła. Były też silne. Kiedy walnęły kilofem, było je słychać w najdalszych częściach zamku.
– Wiecie jakie one są silne?! – Jasnoszary w ciemne łaty przybiegł, żeby opowiedzieć o tym innym konikom.
Rzeczywiście, w całym zamku słychać było krasnoludki walące kilofami w ściany. Dziewczynki szybko przestały się nimi zajmować, bo okazało się, że krasnoludki nie lubią, kiedy im się przeszkadza w pracy. Miały zresztą mnóstwo innych spraw na głowie. W tej chwili, na przykład, Bajka usiłowała przez chwilę posiedzieć w stajni, w której nie była już od dwóch dni. Julka szybko ją tam znalazła. Razem odszukały Milkę, która rzucała patyk swojemu psu, oglądając przy tym zdjęcia rodzinne. Piękny, duży, mądry i łagodny pies za każdym razem z energią odnosił jej patyk.
– Bawisz się z nami? Przebieramy się za dziewczynki zajęczynki! – Bajka wprowadziła ją w temat, który omawiały z Julką w drodze do niej. Milka zażądała szczegółowych wyjaśnień zanim podjęła decyzję.
– Znaczy myślimy jak dziewczynki, ale mamy takie uszy i słyszymy tak dobrze jak zające – uściśliła natychmiast Bajka, po czym Milka skinieniem głowy dała znać, że przyjmuje propozycję zostania trzecią zajęczynką.
Julka nie po raz pierwszy spojrzała na Bajkę z podziwem i odważyła się zapytać:
– Skąd ty wszystko tak od razu rozumiesz i umiesz wytłumaczyć?
– Wcale nie wszystko i nie od razu. Ale, jeżeli chcesz wiedzieć, to mam takie swoje Biuro Wytłumaczeń, z którym jestem w kontakcie.
– No właśnie, podejrzewałam coś w tym rodzaju… – zamyśliła się Julka. – Możesz mi powiedzieć jak się nazywa?
Bajka popatrzyła na nią poważnie. Potem rzuciła okiem na Milkę i powiedziała:
– Zaczyna się na duże M i kończy na -sia.
– Mamusia … – szepnęła Julka. No tak, rozumiem.
– Czasem, kiedy nie mamy możliwości skontaktować się natychmiast, wystarczy sobie wyobrazić co Ona by zrobiła i Ją naśladować. Już samo to wystarcza – dodała Milka.
– Albo wyobrazić sobie, co Ona by nam poradziła. Takie podejście do sprawy jest najlepsze, bo Ona nie tylko nas świetnie zna, ale też chce dla nas jak najlepiej, bo nas naprawdę kocha. Mocno i bezinteresownie.
Dziękuję, że mnie wtajemniczyłyście – powiedziała Julka cicho, po czym westchnęła głęboko i dodała już normalnym głosem:
– Wracając do tych zajęczynek, to czy możemy się w nie bawić w ogrodzie, bo chciałam się zobaczyć z ogrodnikiem?
– Tylko w ogrodzie! – co do tego wyjątkowo wszystkie trzy zgodziły się całkowicie.
Zabawa tak je wciągnęła, że Julka o mało nie zapomniała o ogrodniku, do którego miała pytanie. Dziewczynki zajęczynki bawiły się w chowanego między kawałkami rzeźb, potem w okolicy kamiennych krasnali ogrodowych. W końcu jako zajęczynki potrzebowały nazrywać trochę marchewek i właśnie przy tej okazji natknęły się na Wuja, który, oparty o kamiennego krasnala, odpoczywał po plewieniu.
– Chrupnij sobie! – Wuj podał Bajce wypłukaną w wiaderku marchewkę.
– Bardzo lubię marchewkę, ale nie w smaku – Bajka usiłowała być jak najuprzejmiejsza.
– Coś ty? – Wuj ugryzł marchewkę z wielką przyjemnością i usadowił się jeszcze wygodniej na kupie zgrabionej trawy.
– Czy wiesz coś o ogrodniku, który pracował tutaj przedtem? – zapytała Julka wiedząc, że lepsza okazja do takiej rozmowy szybko się nie nadarzy.
– Zależy o co ci chodzi.
– Na przykład czy był bardzo stary.
– W zasadzie wszystko co wiem, to to… – Wuj zrobił długą przerwę dla efektu, bo wiedział jak opowiadać historie – … że był niesamowicie stary.
– Nic po sobie nie zostawił?
– Ja się na nic nie natknąłem.
Julka była rozczarowana.
– Wiem tylko – ciągnął Wuj – że musiał lubić czarne jagody, bo wszystkie koszyki są nimi ubrudzone. – Pokażę ci, gdzie rosną – dodał wstając.
Wszystkie zajęczynki poszły za nim. Wuj doprowadził je do pagórka między drzewami, całego porośniętego niskimi krzaczkami jagód.
– To ja już będę leciał – pożegnał je i odszedł w swoją stronę bez pośpiechu.
– Za górką są też poziomki. Chyba już od tygodnia ich nie jadłyśmy! – krzyknęła zajączynka Milka, która poziomki lubiła o wiele bardziej, niż czarne jagody.
Obie z zajęczynką Bajką pobiegły w tamtą stronę udając kicanie. Julka została na górce usiłując zebrać myśli. Nie mogła się skupić, bo słyszała chichoty, klaskanie i wyliczankę Milki:
Idzie sobie mał-pa przez zielony las
w jednej ręce trzy-ma mocno kom-pas
w drugiej ręce trzy-ma małpa dżi-pi-es
i w ten sposób mał-pa zawsze wie gdzie jest.
– Ha! Wiedziałam, że wygram – dobiegł do Julki zadowolony głos zajęczynki Milki.
– Zawsze wychodzi na ciebie! Mogę teraz ja wyliczyć? – powiedział głos zajęczynki Bajki i wyliczył:
Kiedyś jedna ko-za urwała się z wo-za.
Weszła do księ-gar-ni, przeczytała: PRO-ZA.
Zeżarła pół książ-ki i zasmakowa-ła.
Od tej pory ko-za tylko czytać chcia-ła.
Julka starała się na chwilę oderwać myślami od zabawy. Po głowie chodziła jej rozmowa koników z bardzo starym ogrodnikiem na temat czasu. Ta, o której opowiadały jej jeszcze przed wyjazdem z Tudii. Nie chciało jej się też zbierać jagód, ale pomyślała, że skoro ogrodnik tak strasznie je lubił, to może warto spróbować. Jeszcze nigdy w życiu nie jadła jagód prosto z lasu ani z ogrodu.
– Ała! – kiedy usiłowała klęknąć między krzaczkami, coś ukłuło ją w kolano. Podskoczyła i zobaczyła koło swojej nogi pierścionek. Odcinał się od jasnozielonego mchu, w który był wbity, i wyglądał jakby ktoś go ułożył na poduszeczce do biżuterii. Błyszczał jak nowy. Był srebrny, bardzo prosty, a zamiast kamienia miał ciemnoniebieską jagodę pokrytą białawym meszkiem. Tak jak wszystkie świeże jagody. Julka podniosła pierścionek. Jagoda, chociaż prawdziwa, nie rozgniotła się pod jej dotykiem. Obrączka nie była duża. Pierścionek wyglądał raczej jak zrobiony dla dziecka. Julka przyglądała się zagłębieniu na czubku jagody. Miało kształt gwiazdki i było zupełnie takie samo jak na wszystkich innych jagodach rosnących dookoła, ale w tej na pierścionku wyglądało bardziej jak próba złota albo srebra. Zdała sobie sprawę, że wpatrując się w zagłębienie czyta coś, co jest w nim jakby wygrawerowane:
Żeby mieć więcej czasu,
trzeba przestać się spieszyć.
Zatrzymaj się i pomyśl
Tyle była w stanie przeczytać obracając pierścionek, bo napis biegł spiralnie. Każda kolejna litera była mniejsza od poprzedniej. Ostatnich prawie nie było już widać.
– Jednak dobrze, że chodzę do szkoły – pomyślała Julka cała spocona z wrażenia. Alfabet pisanymi sprawiał jej jeszcze trochę trudności, szczególnie jeżeli pismo było wyrobione. Włożyła pierścionek do kieszeni i pobiegła za zajęczynkami. Dogoniła je dopiero koło zamku i w związku z sytuacją, jaką tam zastała, musiała odłożyć pokazanie pierścionka na później. Kiedy wszystkie trzy wpadły zdyszane do sieni zamkowej, koniki witały się właśnie z królową Marylią, która wstąpiła do nich w drodze na raut. Od razu zrobił się ruch i rozgardiasz, tym bardziej, że Marylia dosyć się spieszyła. Koniki były podekscytowane w najwyższym stopniu.
– Co to jest raut? – Beżowobury pytał właśnie białego konika z jedną szarą łatką.
– Nie wiem, ale chciałbym na tym być – odpowiedział tamten szeptem. – Raz miałem iść na wernisaż, ale byłem chory. Myślę, że to może być coś podobnego. Wtedy poszedł zamiast mnie Kary i opowiadał, że chodzi się z kawałkami sera i uśmiecha. Są też bardzo małe kanapki, zupełnie inne w smaku niż domowe kolacyjne.
Ich rozmowie przysłuchiwał się najmniejszy ze wszystkich koników. Chciał wtrącić, że na wernisażu powinna być Sztuka, ale ponieważ nie wiedział dokładnie, o co chodzi ani jak to wytłumaczyć, na wszelki wypadek nic się nie odezwał. Żaden z koników nie wiedział co to jest raut, więc każdy wyobrażał go sobie inaczej. Sądząc po ubraniu królowej, byli pewni jednego: że jest to coś eleganckiego.
Królowa Marylia miała na sobie długą czerwoną suknię z bardzo szeroką spódnicą naciągniętą na stelaż czyli coś w rodzaju metalowej klatki rozszerzającej się do dołu. Była to najpiękniejsza suknia świata, która na dodatek zawsze układała się tak, jak powinna. Marylia, uznana specjalistka od sukni balowych i strojów na specjalne okazje, miała na palcu pierścień z dużą perłą. Jasne włosy nosiła upięte do góry w kształcie stożka oplecionego do samego czubka sznurem drobnych perełek. Jej efektowny strój, jak zawsze, robił wielkie wrażenie. Marylia po kolei pytała każdego, co u niego słychać i rozmawiała z nim przez chwilę. Przy okazji dyskretnie wsuwała im do rąk malutkie śliczne paczuszki, których nie otwierali od razu, żeby się nimi dłużej nacieszyć. O nikim nie zapomniała. Dziewczynki postanowiły od razu zajrzeć do swoich pudełek. Julka zastanawiała się, ściskając swoją paczkę, skąd Marylia mogła wiedzieć o jej przyjeździe.
Bajka wzięła do ręki rzucone na komodę w sieni złote rajstopy i srebrną sukienkę wyglądającą zupełnie jak zbroja:
– To tyżeś to, małpo włochata, dostała? Ale świetne! – zwróciła się do Milki, która nawet jej nie usłyszała w ogólnym gwarze.
Okazało się, że jeszcze przed rautem, królowa Marylia wybierała się na balet Senne Słonie i miała jeden dodatkowy bilet. Po dyskusjach i wyliczankach uzgodniono, że zabierze ze sobą najmniejszego konika, który o mało nie zemdlał ze szczęścia. Potem, kiedy wrócił taksówką, powiedział, że nie jest w stanie znaleźć słów, żeby opisać swoje wrażenia. W życiu nie widział i nie słyszał czegoś tak pięknego.
Zanim odjechali, Babu zapytała Marylię tonem raczej twierdzącym niż pytającym:
– Zjesz coś chyba przed tym teatrem?
Wszyscy przenieśli się do stołów na dziedzińcu, tych najbliżej kuchni. Koniki teraz dopiero poczuły, jakie są głodne. Podobnie Dziewczynki. Przyszły też krasnoludki. Przerwały pracę kiedy dobiegł do nich zapach odsmażanych kopytek, które uwielbiały.
Jedzenie, jak zwykle u Babu, rozmnożyło się całkiem samo. Babu wydała tylko odpowiednie dyspozycje i pomieszała w kilku garnkach. Szepnęła coś temu i owemu pomocnikowi. Pod ścianą szybko usiadły trzy dodatkowe obieraczki jarzyn i zabrały się do pracy nucąc.
Po chwili Babu polewała każdemu kopytka na talerzu sosem grzybowym z olbrzymiego pękatego kotła z dwoma uchami. Dwóch mężczyzn wiozło go za nią na wózku.
Szary obserwował krasnoludki jedzące w milczeniu i skupieniu.
– To wy tu tak długo mieszkacie i nikt o was nie wiedział? – odważył się w końcu na pytanie.
Najważniejszy krasnoludek podniósł wzrok znad talerza i popatrzył na niego poważnie, po czym cierpliwie wyjaśnił charakterystycznym, trochę nieprzyjemnym, niskim, ale chwilami piszczącym, krasnoludkowym głosem:
– Krasnoludki mieszkają w każdym starym ogrodzie. Jest tylko kwestia tego, czy chcą wyjść do ludzi, czy nie.
Po posiłku krasnoludki podziękowały i odeszły rzędem w głąb ogrodu. Kilofy trzymały na ramionach. Powiedziały, że mają zwyczaj zabierać ze sobą narzędzia każdego dnia. Babu nie była tym zachwycona, bo nigdy nie wiedziała, czy wrócą. Pozostawało jej mieć nadzieję, że tak. Proponowała im noclegi, ale nie chciały.
Po odjeździe królowej Marylii zrobiło się cicho i jakby pusto. Koniki siedziały na murze zamkowym i obserwowały jej karetę oddalającą się krętą drogą. Wsiadając do karety w czerwonej sukni Marylia wyglądała perfekcyjnie. Koniki czuły się jakby wzięły udział w jakiejś uroczystości albo obejrzały wielki, ciekawy spektakl. Były wypompowane, ale pełne wrażeń. W oddali zamajaczyły im plecy Pana Janka idącego powoli w swoją stronę. Chwilę wcześniej Pan Janek posiedział w zamku i poradził wychodząc, żeby zebrali pranie, bo będzie deszcz. Babu wyjątkowo wywiesiła tego dnia rzeczy do suszenia za basztą wschodnią zamiast na strychu.