W tym roku nie pojechałyśmy z Julia na wakacje do Polski. Nie muszę tłumaczyć dlaczego (według jej określenia: pandeja). Lato się kończy i wiem, że będzie nam tego wyjazdu brakowało. Ciągnie nas tam serce, a olbrzymie korzyści rozwojowo-emocjonalno-rodzinne, które Julia czerpie z takich pobytów, są nie do przecenienia.
Właśnie dostałam emailem zdjęcia z wczorajszego Święta Matki Boskiej Zielnej, w które zwykle, będąc na wakacjach w Polsce, idziemy do kościoła z bukietami polnych kwiatów. Przy tej okazji zdałam sobie sprawę, że poza oczywistymi powodami, dla których tak bardzo doceniamy wyjazdy do Polski, jest też coś innego.
Chodzi o to, że tam znajduję jeszcze naokoło siebie normalność. Widzę, że matki naprawdę dbają o dzieci, oboje rodzice znajdują czas, żeby zagrać z nimi w grę albo wybrać się całą rodziną na rowery; każda kobieta potrafi upiec ciasto i ugotować normalne, pyszne jedzenie, że tak powiem, od zera, a nie rozmrażając gotowy pakiet w mikrofalówce. Wszędzie naokoło widzę babcie i dziadków poświęcających czas dla wnuków.
Uważam, że tę normalność w Polsce podtrzymuje chrześcijaństwo, z którego takie zachowania wypływają. Tu, gdzie mieszkam teraz, widzę jak nasze otoczenie zmieniło się pod wpływem wypchnięcia z niego Boga i celowego rozbijania rodziny. Obserwuję jak powstaje nowy, sztuczny świat. W miejscu wyeliminowanego życia rodzinnego zrobiła się pustka, a do niej zaczęło wnikać zło w różnych postaciach jak na przykład narkotyki. Prawie wszystkie kobiety skazane na więzienie, są tam z powodu narkotyków i jest ich w więzieniach niemało. Równocześnie, od czasu zalegalizowania marihuany, jej zapach stał się u nas tak często spotykany jak zapach skunksa. Obydwa zapachy wpadają do nas przez okno prawie codziennie.
Coś takiego obserwuję od kilkudziesięciu lat. Tak to odczuwam. Czegoś takiego doświadczam. Coraz częściej spotykam ludzi nie zajmujących się niczym konkretnym, pogrążonych w nałogach, tak zagubionych, że niezdolnych do pomocy samym sobie. Widząc takie osoby myślę jak wielki stanowią kontrast z, na przykład, dziadkami oddającymi serce, siły i czas wnukom.
Dlatego myślę, że warto pielęgnować w sobie nasz katolicyzm jako cenny skarb. Myślę, że jedyne, co możemy zrobić, to dzielnie się trzymać. Tak dzielnie, żeby rzeczywiście móc być solą ziemi. Samemu się poprawiać, żeby móc świecić. Bo naprawdę warto. Bo stawki są wysokie. I dużo od nas zależy. Na przykład to, ile dusz poprowadzimy za sobą w złą albo dobrą stronę własnym przykładem.