Z Bogiem w sercu
Wielkie Tajemnice, ale nie magia
Książka przygodowa bez brudu i złej symboliki
napisana jako zachęta do obrony Prawdy Wiecznej
Rozdział 32
Zaraz się zacznie
Konie królewskie wyszły z kuchni razem z dziewczynkami, ale nie poszły z nimi odwiedzić Ody. Chciały natychmiast dowiedzieć się od Babu więcej na temat uczty. Stojąc w krótkiej trawie przed kuchnią zauważyły, że niekończąca się serweta niekończącego się stołu nie odfruwa. Mimo że prawie nic na niej jeszcze nie leży, a wieje wiatr. Z obu stron stołu, co kawałek, przypięte były do serwety ciężkie metalowe obciążniki. Każdy w kształcie innego owada. Stół zaczynał się na dziedzińcu i ginął daleko w głębi ogrodu. W wielu miejscach ocieniały go drzewa. Miękka trawa, na której stał, przypominała zielony dywan. Za oparciami krzeseł unosiły się balony z metalicznym połyskiem, przywiązane na długich nitkach do specjalnych ciężarków do balonów, zrobionych z masy solnej. Każdy balon miał inny kolor, podobnie jak ciężarki, a kolory przepięknie się komponowały. Koło każdego ciążarka do balonu był też, oczywiście, stojak na proporzec.
– Nawet ciężarki zdążyła zrobić. Na pewno jest zajęta. Tak łatwo jej nie znajdziemy… – uświadomił wszystkim Ciemnoszary.
– Szczególnie jeżeli będziemy się bardzo starać. Może udajmy, że jej nie szukamy i wtedy sami na nią wpadniemy – zaproponował Grafitowy.
Uznali, że to dobry pomysł, tym bardziej że mieli też inne sprawy na głowie. Postanowili znaleźć Julkę, żeby jej dać cudowny pierścionek z jagodą. Albo przynajmniej go pokazać i dać do ponoszenia na jakiś czas.
Zobaczyli ją z daleka, przechadzającą się po ogrodach z królową Krystalią. Podeszli na tyle blisko, że usłyszeli rozmowę.
– To wcale nie jest trudne. Takie rzeczy wypływają jedna z drugiej. Trzeba po prostu od czegoś zacząć. Oprócz zajazdu dla zwierząt otwarłam też Zakątek, coś w rodzaju żłobka i przedszkola dla młodych psów i kotów – mówiła Krystalia.
– Wydaje mi się, że to strasznie dużo pracy. Tyle kotów i psów w różnym wieku!
– W tej chwili pomaga mi hodowca zwierząt zwany Wujem. Jest naprawdę doświadczony. Mam dzięki temu czas na inne sprawy.
– Czy masz na myśli Wuja, ogrodnika zamkowego?
– On się już nie zajmuje ogrodnictwem. Od zeszłego tygodnia. Przyjdzie tu potem, po nakarmieniu zwierząt, bo prowadzi im stołówkę. Popilnujesz przez chwilę psów? Zrobię kotom przyjemność i przejdę się z nimi po labiryncie, one świetnie znajdują drogę powrotną. Są wtedy takie dumne.
Królowa włożyła Julce do ręki pęk smyczy i weszła za ścianę z żywopłotu, prowadząc grupę kotów zamkowych. Widać było tylko parasolkę, której używała tego dnia od słońca. Labirynt był ciekawy, bo poprzerastany dziką przyrodą. Julka z zapałem zabrała się do pilnowania psów, kiedy podeszły do niej koniki.
– Widzieliście jej suknię? – zapytała. – Nie zdążyłam się dowiedzieć, skąd coś takiego wzięła. W życiu nie będę taka elegancka – dodała.
Szary stwierdził, że nadszedł idealny moment i popatrzył na nią poważnie:
– Może właśnie teraz masz szansę – powiedział tajemniczo. Równocześnie podał jej coś, na kopycie spoconym ze zdenerwowania. Wyglądało to jak zmięta kartka pożółkłego papieru.
– Zmierz sobie – dodał z powagą.
Julka odwinęła z bibułki pierścionek z jagodą i pierwszy raz w życiu włożyła go na palec. Pasował idealnie. Jagoda wyglądała świeżej niż kiedykolwiek.
– Możesz go dzisiaj nosić cały dzień – Szary był zadowolony z wrażenia, jakie pierścionek zrobił na Julce. – Chcielibyśmy ci go dać na zawsze, ale wydaje nam się, że powinien zostać odłożony tam, gdzie go znaleźliśmy.
Julka powoli podniosła oczy znad pierścionka i zapytała:
– Do książki schowka? – koniki zbaraniały.
– To ja go tam włożyłam. Zapytałam Babu, czy zna jakąś dobrą kryjówkę. To była moja niespodzianka dla was. – Powiedziała, po czym dodała z uśmiechem:
– A teraz stał się też waszą niespodzianką dla mnie. Jesteście takie kochane!
Koniki dalej stały jak wryte, ale było im teraz naprawdę przyjemnie.
– Wiecie, że on nie jest zwyczajny? – ciągnęła Julka.
– Tak, Szary przeczytał nam przez lupę… – powiedział cicho Ciemnoszary w jasne łaty.
– No, właśnie, na dodatek mamy go od bardzo starego ogrodnika – Julka opowiedziała im o kępie jagód.
– Ogrodnik często tam bywał, tak że to jest pewne – zakończyła. Koniki słuchały w osłupieniu.
W końcu Szary powiedział patrząc na Julkę:
– Żeby mieć więcej czasu, trzeba przestać się spieszyć. Zatrzymaj się i pomyśl dokąd idziesz, i czy naprawdę chcesz tam iść. Dobrze wykorzystać czas, znaczy być dobrym. Znajdź czas dla innych, w tym biednych, nieszczęśliwych i odrzuconych. Nie bój się być dobrym, nawet jeżeli prawie ze wszystkich stron słyszysz rady, żeby wybrać coś wręcz przeciwnego.
Słuchając Szarego, Julka wpatrywała sią w jagodę i kiedy skończył, sama nie wiedząc jak, przeczytała jeszcze coś:
– Nie wstydź się być dobrym. Zrób coś dla innych. Tylko na to warto poświęcać czas. Zobaczysz, że czasu ci od tego przybędzie, a nie ubędzie.
Na chwilę zapanowało milczenie.
– Czyli mamy to, czego szukaliśmy… – potwierdziła poważnie Julka.
Miała teraz wrażenie, że cudowny pierścionek został przeznaczony naprawdę dla niej. Można powiedzieć, że dostała go dwa razy. Zaraz po znalezieniu zastanawiała się, co z nim zrobić i myślała między innymi o tym, żeby zachować go dla siebie. Targały nią różne myśli, ale w końcu postanowiła się nim podzielić, czekała tylko na odpowiedni moment. Do tego czasu ukryła go w kryjówce, o której powiedziała jej Babu. Julka miała do niej całkowite zaufanie. Teraz doznała ulgi, że dostała pierścionek od koników. Mogłaby uważać, że zepsuły jej całą niespodziankę. Zamiast tego czuła, że została, w przedziwny sposób, nagrodzona za chęć podzielenia się skarbem.
– Cieszysz się? – zapytał Szary, który widział, że rozpiera ją radość.
– Tak, bardzo się cieszę. Też z tego, że wy się cieszycie. Czuła się naprawdę szczęśliwa.
Oddała smycze królowej Krystalii, która wyszła właśnie z labiryntu, i zaczęła się rozglądać za Bajką i Milką. Chciała natychmiast wtajemniczyć je w sprawę pierścionka z jagodą. Postanowiła zrobić z niego pierścień przechodni wszystkich kuzynek. Poszła w stronę stołu, bo wiedziała, że tego dnia życie zamkowe skoncentruje się koło niego. Zauważyła, że stół nie był już całkiem pusty. Poza tym, na jednym z ocieniających go drzew, siedział Wygrys. Bawił się w kontrolera stołu, który rozciągał się pod nim daleko w jedną i drugą stronę. Widział z góry, że stół stoi na ślicznej zielonej trawie, a na różowawozłotawo połyskującej materii pojawia się coraz więcej potraw. Na razie były to tylko owoce, ciasta i inne słodycze, które miały tam leżeć od samego początku uczty. W ten sposób każdy mógł skończyć jedzenie innych rzeczy i przejść do deseru, kiedy chciał.
Podchodząc do Wygrysa, Julka przypomniała sobie, że to ona wrzuciła go na drzewo, zresztą na jego własną prośbę, a potem o nim zapomniała.
– Nie umiesz zejść? – zapytała z troską.
– Umiem, ale mi się nie chce – odpowiedział Wygrys, po czym szybko dodał:
– Ale możesz mi pomóc, jeżeli chcesz.
Kiedy znalazł się bezpiecznie na trawie, za ich plecami pojawiła się nagle Milka.
– Nie widzieliście Bajki? – zapytała zdyszana.
– Pojechała na koniu, odwiedzić konie u sąsiadów – powiedział Wygrys, który siedząc na drzewie, dużo zaobserwował.
– W której stadninie?
– Jakiejś, w której mieszka szara dzika świnia Umba. Mówiła coś takiego do Wuja, który ją wypytywał, bo ostatnio bardzo interesują go zwierzęta.
– Acha, wiem, świetnie, to jest niedaleko – powiedziała Milka, zapinając na smycze psy królowej Krystalii – chodźcie, pobiegniemy tam.
– Pilnujecie delmatyńczyków? – Zapytał Wygrys.
Milka skinęła tylko głową. Nie miała czasu, żeby go poprawiać.
– Też bym się z wami wybrał.
– Nie umiesz tak szybko biegać. Poczekaj na nas koło stołu, nigdzie nie odchodź – poprosiła go Milka, najładniej jak umiała, i już ich nie było. Dalmatyńczykow też.
„Ciekawe co na to powie pies Milki” pomyślał Wygrys z przekąsem. „Jest piękny i łagodny, ale chyba może się kiedyś wkurzyć…”.
W tym momencie usłyszał rozmowę szybko przechodzących koło stołu koników. Był za bardzo rozżalony, żeby się do nich przyłączyć. Postanowił bawić się dalej sam.
* * *
Koniki natomiast były tak zajęte, że nawet go nie zauważyły.
– Co za chaos… Niczego się dzisiaj nie dowiemy. Padniemy, a nie znajdziemy jej. Nawet nie dostaliśmy w kuchni misek do wylizania z masy, a przecież pieką na okrągło – powiedział konik w kolorze zjełczałej śmietanki.
– Wydaje mi się, że usłyszałem z rozmowy krojących jarzyny, że Babu osobiście dogląda wywieszania świeżych flag – powiedział Grafitowy.
– Każdy mówi co innego – westchnął Kary zrezygnowanym głosem.
– Po tej stronie musiała już być – konik w kolorze skorupki jajka zadarł łeb do góry.
We wszystkich najwyższych oknach baszt, widocznych od strony dziedzińca, łopotały biało-czerwone sztandary. Zamek wyglądał jeszcze dostojniej, niż zwykle.
– Ja słyszałem, jak Wuj powiedział, że niedługo wszyscy już tu będą, ale głupio mi się było pytać, co dokładnie ma na myśli – przypomniał sobie Jasnobrązowy.
– Na wszelki wypadek musimy coś ze sobą zrobić. Wyglądamy jak skudlone osły. Nawet nie dotknąłem dzisiaj zgrzebła. Widzieliście, co Julka miała na sobie? – zapytał Szary.
Faktycznie, zwróciło ich uwagę, że Julka rzadko chodziła ubrana tak, jak tego dnia. Co prawda miała na sobie, jak zwykle, podkoszulek w szerokie poprzeczne paski, szare i żółte, ale na wierzch włożyła brudnoróżową sukienkę z dekoltem do szpica. Dół składał się z bardzo zmarszczonych falban z gazy w tym samym brudnoróżowym kolorze. Sukienka sięgała do samej ziemi.
– Mam przeczucie, że dzisiaj przetestowane zostaną nasze dobre maniery – przy tych słowach Szary cały się wyprostował.
– Nie przesadzaj, zawsze musisz panikować i straszyć innych – powiedział konik w kolorze zjełczałej śmietanki.
– Nie panikuję, wręcz przeciwnie, cieszę się, bo myślę, że maniery mamy nienaganne.
W tym momencie przygalopował do nich konik w kolorze herbaty bez mleka, który szukał Babu na własną rękę. W rozgardiaszu nie zauważyli nawet, kiedy się odłączył. Teraz przysiadł na zadzie i wydyszał:
– Rozmawiałem z nią, ale tylko przez okno… Jest bardzo zajęta. Powiedziała… żebyśmy… czyścili wszystko… co możemy, naokoło siebie.
– Jak to? – rozległy się głosy.
– Przede wszystkim mamy oczyścić swoje serca. Otworzyć je na oścież, wywietrzyć i oczyścić. Tak powiedziała.
Koniki zamyśliły się nad planem czyszczenia.
* * *
W tym samym momencie Wygrys zauważył przemieszczającą się nad stołem dobrą duszę Mylinkę. Chciał z nią porozmawiać, ale była za daleko i momentalnie zniknęła za skrzydłem zachodnim. Na jednym z krzeseł zostawiła stertę rzeczy. Na samym wierzchu leżały pisaki. Wygrys postanowił, że sobie porysuje i usiadł przy stole. Nie miał papieru, więc pogrzebał w stercie i znalazł małe kartoniki. Od razu zabrał się do pracy. Był tak zajęty, że nie zauważył nawet, jak za jego plecami przeszła królowa Awelia. Nic zresztą dziwnego, że jej nie zauważył, bo Awelia spacerowała cicho i spokojnie. Przechadzała się wzdłuż stołu, żeby sprawdzić, czy wyłożono na nim świeże wiśnie i suszoną żurawinę, bo tylko to zamierzała jeść w czasie uczty. Nigdy się nie objadała.
Po jakimś czasie Julka i Milka wróciły w miejsce, w którym zostawiły Wygrysa. Teraz była też z nimi Bajka. Kończyły rozmowę, w trakcie której Julka ustanowiła pierścień przechodnim i jako pierwszej powierzyła go Bajce. Potem miał być przekazywany według wieku (malejąco) i noszony rotacyjnie przez jedną porę roku. Tradycję udało się zachować przez wiele lat. Najmłodsza kuzynka dawała go najstarszej i cykl zaczynał sią od nowa. Przekazywanie pierścienia stwarzało okazję do miłych spotkań kuzynek. Najważniejsze było jednak to, że wszystkie pamiętały, co pierścień zawierał.
Wygrys zauważył, że dziewczynki są bardzo zaaferowane.
„Są już nasze trzy pikności” pomyślał, udając że ich nie widzi. Był obrażony. Udawał też, że nie widzi, jak pięknie wyglądają, a wyglądały naprawdę przepięknie. Nie tylko Julka była teraz elegancko ubrana. Bajka i Milka też włożyły, za jej namową, swoje najlepsze stroje balowe. Wszystkim, którzy prawili im potem komplementy, mówiły tajemniczo, że fasony wzięły z Biura Wytłumaczeń, ale Julka wiedziała, że chodzi o Mamusię.
Ciocia Uita, ciocia Narta, ciocia Anja, Ciocia Gocia – pisał Wygrys na stołowych biletach wizytowych, starając się nie robić błędów.
„Nie, ciocia Anja i Gocia są do siebie za bardzo podobne. Nie mogą siedzieć koło siebie, bo będą się wszystkim myliły” zamruczał do siebie i pomieszał kartoniki.
– Co on tam wypisuje? – zainteresowała się Bajka, która zauważyła, że Wygrys się do nich nie odzywa.
Zajączka Króliczka, Mateusz Kaczaterusz, inspektor Bardzoważny, Bujek Tomek, fotoreporter Zawszeniewidoczny, Bujek Mariusz, rycerze bliźniaki Janko i Kuba z Irlandii – przeczytała Milka, zaglądając mu przez ramię.
– Chyba wymienia wszystkie osoby, które zna, albo o których słyszał. Niech się bawi, przynajmniej jest czymś zajęty. No i nie brudzi się.
Wygrys pisał dalej, nie zwracając na nie uwagi: nietoperz Gacek, kot Mruk.
– Nie lubi, kiedy się na niego mówi Mruczek – powiedział do siebie, zatykając pisak.
Później dziewczynki miały okazję przekonać się ze zdziwieniem, że Wygrys miał rację. Wiele z osób, którym położył przy nakryciach przygotowane przez siebie kartoniki, naprawdę zjechało na ucztę. Był jeszcze mały, ale o wiele więcej wiedział i rozumiał, niż domyślali się otaczający go starsi. Kiedy dziewczynki zostawiły go w spokoju, powiedział do siebie:
– No i oczywiście Dziadzio Henio. Na honorowym miejscu.
Z zadowoleniem odłożył kartoniki i pisaki na krzesło, na którym zostawiła je Mylinka. Przy okazji sięgnął po miękki cukierek z wysokiej piramidy słodyczy, zrobionych przed chwilą w kuchni zamkowej. Przed piramidą stał ozdobny podpis:
Tutti Frutti
Wygrys chciał pociągnąć za cukierek z dolnej warstwy piramidy, ale się opanował i wziął inny, z samej góry. Mlasnął z zadowoleniem. Smak wyraźnie coś mu przypominał. Mlasnął drugi raz i już wiedział: bułeczka na słodko pieczona przez Alfreda, którą jadł kiedyś na śniadanie. Niezapomniana. Sięgnął do tacy jeszcze kilkanaście razy i, z zaokrąglonym brzuszkiem, zapadł w drzemkę na miękkiej trawie pod stołem.
Wygrys miał oczywiście rację. Alfred przybył zza morza, kiedy tylko rozeszła się wieść o uczcie. Jako piekarz nadworny czuł się w kuchni zamkowej doskonale i w tej chwili pracował nad kilkudziesięcioma różnymi potrawami równocześnie. Mimo że Babu też dużo tego dnia gotowała, nie było między nimi żadnych konfliktów. Od czasu do czasu wymieniali tylko uwagi i przepisy. Dzielili się doświadczeniami. Alfred podziwiał sztukę gotowania Babu. Zresztą Alfred nigdy z nikim nie wchodził w konflikt. Gotując, dla relaksu wyskakiwał czasem na dziedziniec zamkowy, odetchnąć świeżym powietrzem. Grał wtedy na bębenku razem z muzykantami. Szybko się z nimi zaprzyjaźnił, co też leżało w jego naturze. Tylne drzwi, prowadzące z ciemnego przedsionka kuchennego wprost na krótką mechatą trawkę, zostawiał uchylone. Dzięki temu dobra dusza Limonka, lecąca w tej chwili na rowerze prawie przy samej ziemi z powodu ciężaru plecaka, nie miała problemu z dostaniem się do kuchni. Nie mogąc znaleźć Babu, wypakowała plecak już na pierwszym stole. Ustawiła na nim rząd słoiczków napełnionych sypkimi przyprawami w ostrych kolorach i strasznie piekący sos w małej srebrnej czarce zamykanej na kłódkę. Limonka z przyjemnością zaopatrzyła Babu w przyprawy do uczty, bo była z nią zawsze w świetnych stosunkach.
Mistrzem ceremonii została mianowana tego dnia Zuza, która specjalizowała się w spotkaniach i historii rodzinnej. Zuzy nic nigdy nie było w stanie wyprowadzić z równowagi. Potrafiła zachować zimną krew, nawet jeśli zdarzyły się trzy niespodziewane okoliczności jednocześnie. W tej chwili, przecinając dziedziniec na ukos zdecydowanym krokiem, zrobiła zatwierdzający fistaszek przy słowie „stroje”. W ręce trzymała długą listę spraw do załatwienia. Zawsze nosiła ją przy sobie, przypiętą pinezkami do deseczki. Zuza, która sama wyglądała jak wzór elegancji i kobiecej urody, uznała, że o stroje wizytowe może być spokojna. Wszyscy, z którymi rozmawiała i których widziała tego dnia na dziedzińcu, mieli na sobie nowe
wystawne superstroje, które sprawiła im królowa Marylia. Zuza nie wiedziała, że królowa postarała się nawet o to, żeby Babu, królowa Awelia, królowa Krystalia i ona sama, miały na tę okazję suknie obstalowane u najlepszego krawca w Królewskim Grodzie Prastarym. Według jej zamówienia, każda z sukien miała być inna, a jednak coś miało je łączyć. We wszystkich pozostałych kwestiach zdała się na Wiekiego Krawca, który jako artysta nie lubił, żeby mu za dużo narzucać. Suknie były zupełną niespodzianką, o której nie wiedział nikt oprócz Marylii i krawca. Miały zostać dostarczone lada moment. Marylia czekała na nie troszeczkę niespokojna, co było w tej sytuacji zupełnie zrozumiałe. Przechadzała się długim korytarzem, tam i z powrotem, spodziewając się posłańca.
Zuza natomiast spotkała na dziedzińcu doktora. Uzgadniała z nim procedury i środki na wypadek nagłych potrzeb:
– Sole trzeźwiące?
– Oczywiście! – potwierdził z uśmiechem doktor Żart-Skuteczny, a Zuza wykreśliła je z listy.
– Balsam na żołądek?
– Ma się rozumieć.
– Czy czegoś nie brakuje?
– Nie, na wszystkie inne schorzenia zastosujemy przede wszystkim rozśmieszanie – powiedział doktor zacierając ręce.
Zuza była usatysfakcjonowana. Rozmowie przysłuchiwał się Pan Janek, który przyszedł z niezobowiązującą przedpołudniową wizytą. Siedział przy końcu stołu i pił kawę z dobrą duszą Luellą, która przyleciała z bardzo daleka, a mimo to była radosna, wcale nie zmęczona i wyglądała świeżo jak pierwsze dni wiosny. Dobra dusza zerwała się zaraz po wypiciu kawy.
Na ławie czekał na nią długi rząd dziewczynek, które usadowiły się tam wiedząc, że Luella, zupełnie wyjątkowo, tego dnia pomaluje im paznokcie u nóg. Miała ze sobą tylko jedną buteleczkę przeźroczystego lakieru o nazwie Kameleon, którego kolor, już na paznokciach, zamieniał się w taki sam, jak kolor sukienki. Przed zeskoczeniem z ławki dziewczynki machały przez chwilę palcami u nóg, żeby lakier dobrze wysechł. Potem przesiadały się na inną ławę, na której czesała je dobra dusza Hobby, która niespodziewanie przyleciała na tę okazję aż z Tudii. Robiła fryzurę wszystkim chętnym, pod warunkiem że zgodzą się
na fryzurę niespodziankę. Miała pełne ręce roboty, bo wszyscy odchodzili zadowoleni ze swoich niespodzianek i zaraz przyprowadzali innych. Dodatkowym bonusem było to, że Hobby potrafiła każdą uczesaną osobę odchudzić w 5 minut, oczywiście jeżeli osoba była zainteresowana i jeżeli obiecała, że nic nie zje do końca dnia. Pan Janek zniknął zaraz po wypiciu kawy, nie chcąc nikomu przeszkadzać.
Szanowny Wędrowcze,
Jeżeli myślisz, że tę książkę warto przeczytać, daj innym znać, chociaż w jednym zdaniu, dlaczego warto.
Jest to spontaniczna, nieśmiała prośba koników do Wędrowców, którzy wstąpili do Zamku z prawdziwego zdarzenia, a może nawet zatrzymali się w nim na dłużej. Zwłaszcza do Tych, którym się tu podobało i uważają, że jest to książka warta, żeby do niej wejść, zatrzasnąć za sobą okładki i chwilę w niej posiedzieć.
Chodzi po prostu o jakieś dobre słowo, lub dwa.
Może jedno zdanie.
Każda wypowiedź od serca, choćby najkrótsza, będzie przyjęta przez koniki z najwyższą końską wdzięcznością.
Wszystkie rzeczy liczą się w życiu, nawet te najmniejsze, więc, kto wie, może właśnie te krótkie wpisy pomogą konikom pogalopować dalej. Zależy im na drugim wydaniu książki, bo one poza nią przecież w ogóle nie istnieją.
Dobre słowo pod adresem tej książki można wysłać do koników na email: marta.kotburska@gmail.com
Koniki wpiszą je do Zamkowej Księgi Wędrowców, czyli tutaj:
https://www.starystoldowszystkiego.com/zamkowa-ksiega-wedrowcow/